Miałem zacząć górnolotnie. Miało być o symbolice daty 13 grudnia, która dla nas, Polaków jest przecież bardzo ważna nie tylko z uwagi na przedpremierowe pokazy Ostatniego Jedi. Miały też być porównania do nierównej walki i oporu, jaki społeczeństwo stawiło Najwyższemu Ustrojowi. Ale nic z tego nie będzie, a to dlatego, że film mną… wstrząsnął.

TFA a TLJ

Po Przebudzeniu Mocy odczucia miałem jednoznaczne. Dostrzegałem oczywiście wady filmu, ale i tak byłem szczęśliwy, podekscytowany i pełen nadziei na przyszłość. Chciałem więcej! Dziś, po seansie Ostatniego Jedi sam nie wiem co czuję.

Jestem wkurzony, zawiedziony, rozgoryczony, zdezorientowany i wstrząśnięty. Ale ponad wszystko, i to zapewne przeczytacie w każdej jednej recenzji, jestem totalnie zaskoczony.

Jestem wkurzony, bo nic nie poszło tak, jak myślałem i tak, jak powinno.

Jestem zawiedziony, gdyż nie zobaczyłem scen, które sobie wymarzyłem.

Jestem rozgoryczony, kiedy giną ci, którzy nie powinni, a przeżywają ci, których dawno już skreśliłem.

Jestem zdezorientowany, albowiem nie mam pojęcia, co będzie dalej.

I jestem wstrząśnięty, dlatego zamiast bełkotać dalej o uczuciach, skupię się na faktach.

Mary Sue to the rescue

Najpierw będzie o bohaterach pozytywnych.

„Starzy” stają na wysokości zadania. Ewidentnie pisane jest im odejście w cień, ale pokazują, że wciąż jeszcze płonie w nich ogień, którego i sto lat nie wyziębi. Potrafią zaskoczyć i przekreślić (a raczej nadpisać) wszystko, co o nich dotychczas wiedzieliśmy.

„Młodzi” dorastają, choć wciąż popełniają te same, zdawałoby się, błędy. Mimo to, niemal każde z nich robi znaczący krok naprzód, w kierunku realizacje swego potencjału i przeznaczenia. No bo w końcu jak powiedział pewien mistrz Jedi, błędy są jedną z najważniejszych rzeczy w procesie nauczania… Czy jakoś tak.

„Nowi” natomiast w tym wszystkim wypadają najsłabiej. Nie ważne, czy pojawiają się na chwilę, czy też na dłużej, nic właściwe nam po sobie nie zostawiają. No może poza porgami. Te działają w 100%, a ich krytycy powinni teraz kolokwialnie mówiąc, wszystko odszczekać.

Chłopcy z ferajny

Po drugiej stronie barykady sprawa ma się zupełnie inaczej. Chociażby dlatego, że tutaj nie ma ani „starych”, ani „nowych”, a „młodzi” są nierówni.

Na gwiazdę wyrasta Kylo Ren, a jeśli dalej wszędzie pojawiać się będę nań narzekania, uznam że jakieś dwa różne filmy były chyba wyświetlane, a niektórzy po protu przyczepiać się będą już zawsze i do wszystkiego „bo Disney”. Postać Adama Drivera rozwija się oraz ewoluuje i to nawet pomimo faktu, że wciąż jest rozdarty i wewnętrznie skonfliktowany. Mimo to, a może raczej dzięki temu, Kylo Ren wyrasta, a nawet chyba już wyrósł, na zdecydowanie najciekawszego złoczyńcę, jakiego Saga widziała na wielkim ekranie.

Snoke, Hux i Phasma stanowią tylko tło, może nie bezbarwne, ale jednak zdecydowanie drugorzędne. Aczkolwiek każde z nich dostaje swoje „5 minut”, nawet jeśli trwające niekiedy tylko kilka sekund.

Coś za coś

Tematem przewodnim metafizycznej części filmu zdaje się być równowaga. Dostrzega ją Snoke. Głosi ją i do niej dąży także Luke. Najwyraźniej jej zew poczuli również twórcy na szali kładąc tyle samo plusów, co minusów.

Do tych ostatnich zaliczyć muszę niestety fabułę. Nie chodzi mi nawet o obrany kurs, bo ten jest interesujący, ale raczej o to, jak go realizowali. Znane nam doskonale uproszczenia i naiwności okazały się wyjątkowo irytujące, niewykorzystany potencjał niektórych wątków był bolesny, a jedna czy dwie istotne sceny przedstawione zostały dość tandetnie.

Oczywiście są też takie, których nie zamieniłbym na nic innego. Cudowne wycieczki do lat młodości, kiedy Moc była czarno-biała, a my zawsze wiedzieliśmy, komu kibicować.

Nierówną fabułę na szczęście zrównoważył także niesamowity niesamowity klimat oraz humor, którym przetykana była cała produkcja. Niekiedy mógł on się wydawać nie na miejscu, ale w ogromnej większości przypadków działał bardzo dobrze.

W równowadze znalazły się też między innymi nowe lokacje Bardzo rozczarowujące Canto Bight zrównoważył niezwykle efektowny i wykorzystany do granic możliwości Crait.

Czy coś jeszcze powiedzieć można? Na ten moment już chyba nie, bo w głowie wiąż mam mętlik. Ale są miecze świetlne, bitwy mniejsze i większe, Sokół Millennium i dużo Mocy, także są to Gwiezdne Wojny, jak się patrzy. Ale jedno jest pewne… Czas jedi się skończył…

Nie nie, nie o to mi chodziło. Jasnym jak słońce jest fakt, że film trzeba czym prędzej zobaczyć po raz kolejny, może wtedy niektóre rzeczy uda ułożyć się w głowie i  raz jeszcze powrócić do oceny filmu.