Pięć tysięcy lat temu, po zasadzce Jedi, górniczy statek Sithów „Omen” rozbił się na dalekiej i zapomnianej planecie. Jego dowódca, Yaru Korsin, rozpoczął krwawą walkę z przeciwną frakcją, dowodzoną przez własnego brata. Porzuceni i zaglądający śmierci w oczy Sithowie nie mają wyboru, poza zbadaniem otaczającej ich okolicy. Czeka ich wiele brutalnych wyzwań – drapieżniki, śmiertelne zarazy, plemienne ludy, które czczą mściwych bogów – jednak jak na Sithów przystało, stawią im wszystkim czoła przy pomocy Ciemnej Strony Mocy.
Tytuł: Zaginione Plemię Sithów
Autor: John Jackson Miller
Data wydania: 2012 PL
Liczba stron: 352
Okładka: Dave Stevenson
Antologia „Zaginione Plemię Sithów” to ostatnia z starokanonicznych książek, z którymi miałem do czynienia. Na półce leżała bardzo długo, gdzie oczekiwała, aż zakończę czytanie całej serii Przeznaczenie Jedi, do której jest pewnego rodzaju wprowadzeniem. Jej autorem jest John Jackson Miller. Antologia składa się z następujących opowiadań – Przepaść, Zrodzeni z Nieba, Wzór doskonałości, Zbawca, Czyściec, Strażnica, Panteon, Tajemnice oraz Pandemonium. Jest to jedna z tych książek z gwiezdnowojennego uniwersum, które było mi ocenić najtrudniej, a czemu dowiecie się z recenzji. Uwaga na spoilery.
Fabuła
Antologia dzieje się w okresie Starej Republiki, a więc jest jedną z tych niewielu książek, gdzie można odpocząć od już dobrze wyeksploatowanej reszty uniwersum kanonu legend. Historia rozpoczyna się na górniczym statku Sithów „Omen”, który przewozi ogromne zapasy kryształów do mieczy świetlnych. Nie dane mu będzie jednak dostarczyć swojego ładunku do celu, a to z powodu zasadzki Jedi, po której okręt rozbija się na nieznanej planecie. Tutaj zaczyna się walka o przetrwanie, gdzie zdrada i intrygi są na porządku dziennym. Sithowie bez możliwości wezwania pomocy zmuszeni są zbudować własne społeczeństwo, które umożliwi im egzystencję na tym pełnych niebezpieczeństw świecie. Historia antologii rozciąga się na ponad dwa tysiące lat, gdzie autor ukazuje trudne początki zaginionego plemienia, jego rozkwit, polityczne intrygi i ekspansję na całą planetę. Jest to największy atut książki – rozciągnięcie historii na tak długi okres czasu.
Świat Keshiri
Nie można przy omawianiu fabuły nie wspomnieć o Keshiri, inteligentnej rasie obcych zamieszkujących nowy dom zaginionego plemienia. Z wyglądu przypominali oni ludzi, a ich skóra przyjmowała różne odcienie fioletu. Jako że planeta Kesh, nie posiadała praktycznie żadnych metali, cywilizacja rozwinęła się na niej w innym kierunku niż te, które znamy z uniwersum. Zamiast rozwoju technologii postawiono na sztukę, kulturę oraz religię. Sithowie wykorzystując podstęp i manipulacje podporządkowali sobie Keshirich, którzy stali się częścią ich nowego społeczeństwa. W przeciągu dwóch tysięcy lat widzimy stopniową ewolucję tej małej cywilizacji, jej adaptację do dziwnego świata, wzajemne podziały i wojenki wśród użytkowników ciemnej strony mocy, a pod sam koniec wojnę z plemieniem Keshiri żyjących na innym kontynencie. Dużym atutem antologii jest właśnie pokazanie rozwijająca się relacja pomiędzy społecznością Sithów i rodowitymi mieszkańcami planety Kesh.
Bohaterowie
Bardzo trudno ocenić jednak bohaterów antologii. Zmieniają się oni co kilka opowiadań i zanim poznamy ich lepiej, to już pojawiają się nowi. Ciekawą postacią był pierwszy przywódca zaginionego plemienia, czyli Yaru Korsin. Udało mu się zbudować od praktycznie zera społeczność Sithów, która przetrwa wiele tysiącleci, a ostatecznie zatrzęsie całą galaktyką. Największą sympatią mógłbym obdarzyć duet złożony z rycerza Jedi Jelpha Marriana oraz miecza Sithów Orielle Kitai, których historia była jedną z najciekawszych w całej antologii, a której poświęcono jednak zbyt mało miejsca. Wątek ten miał duży potencjał, którego Miller nie wykorzystał.
Książka jest bardzo nierówna. Jedne opowiadania są na wysokim poziomie, a inne już na niższym. Czasem fabuła zbacza na manowce, a innym razem wciąga niesamowicie. Najlepiej jednak przekonać się o tym samemu. Jak najbardziej polecam antologię „Zaginione Plemię Sithów” – jest specyficzna, ale moim zdaniem w tym pozytywnym znaczeniu.