Miałem nadzieję, że tak piękny, równy numer, jak dzisiejszy uczczę swoją skromną relacją z Pyrkonu, na którym miałem w planach pojechać po raz pierwszy w mojej karierze fana wszelakich przejawów sci-fi. Zdradziło mnie własne ciało, a przedmioty martwe dołożyły swoją złośliwość i koniec końców zostać musiałem na czterech literach w domu.

Aczkolwiek, choć Pyrkonu nigdy swoją obecnością nie zaszczyciłem, to całkowitym nowicjuszem na tego typu imprezach bynajmniej nie jestem. Co więcej, nieprzespane, konwentowe weekendy miałem na koncie już wtedy, gdy o Pyrkonie nikt nawet nie słyszał. W tamtych zamierzchłych czasach największym tego typu wydarzeniem rok rocznie był Krakon, w którym przez długie lata aktywnie uczestniczyłem, a czasami pomagałem nawet organizować.

Oczywiście ówczesne imprezy nie zbliżały się nawet skalą do dzisiejszego Pyrkonu, który stał się imprezą, przynajmniej z tego, co słyszałem, której nie musimy się wstydzić. A te dawne konwenty, choć stały pod znakiem wszechobecnej zaściankowości, partyzantki organizacyjnej i logistycznej szkoły przetrwania, miały swój nieodparty urok i zapamiętam je z pewnością do końca moich dni.

A jaki jest Pyrkon? Cóż, mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie dane mi się przekonać, a wszystkim tym, którzy tam są, życzę by zabawa była przednia, a wrażenia niezapomniane.