Korzystając z faktu, że dziś jest Światowy Dzień Książki, postanowiłem poruszyć bardzo drażliwą dla wielu fanów kwestię – książek z Expanded Universe kontra Nowy Kanon.
Nie jestem może bardzo aktywnym i wszędobylskim członkiem fandomów wszelakich, ale nawet do mnie dochodziły bardzo liczne (a przynajmniej głośnie) złorzeczenia na to, jak Disney potraktował dotychczasowy, tworzony długimi latami, dorobek przede wszystkim książkowy pod nazwą Expanded Universe.
A pierwsze książki nowego kanonu były dla nich tylko wodą na młyn, bo powiedzmy sobie szczerze – wybitne nie były. Ale przecież Expanded Universe to też nie same perełki i arcydzieła, a ilość prawdziwych gniotów też mała nie jest.
W temacie ekspertem co prawda nie jestem, bo książek starego kanonu przeczytałem zaledwie kilkanaście, jednak praktycznie z każdą z nich miałem wrażenie pewnej dręczącej mnie infantylności. Przygody bohaterów były tam mocno ugrzecznione i momentami naiwne.
Podczas gdy nowy kanon już od samego początku uderza w nuty znacznie poważniejsze i porusza naprawdę interesujące problemy i dylematy natury moralnej. Jak wspominałem, nie zawsze starcza to, by stworzyć książkę naprawdę wybitną, czy choćby bardzo dobrą, ale mam wrażenie, że z nowym kanonem jest coraz lepiej. Nowy Świt był zaskakująco dobry, Lost Stars (polska premiera w listopadzie) przeczytałem jednym tchem z wypiekami na twarzy, a Dark Disciple, który właśnie czytam, od początku prezentuje się wybornie.
Dlatego też zachęcam wszystkich malkontentów i disneyofobów, by nowemu kanonowi dali jednak szansę, bo a) idzie zdecydowanie ku lepszemu, a gdy autorzy się rozkręcą i zaczną odważniej sięgać do niezbadanych rejonów uniwersów, to może być tylko lepiej i b) w ich ukochanym Expanded Universe na każdą Trylogię Thrawna, przypada jakaś Kryształowa Gwiazda czy seria Jedi Price.
Mnie w każdym razie nowy kanon mocno ostatnio podbudował.