Z racji mojej innej pasji, do jedzenia podejście mam bardzo nabożne i podchodzę do niego z szacunkiem. Niestety nie każde jedzenie na to zasługuje. A skoro już o tym mowa, to nie wszystkie rzeczy na miano jedzenia w ogóle zasługują.
Jak widać na obrazku powyżej, na myśli mam tutaj kebaba, czyli jedną z niewielu rzeczy, którą strudzony wędrowiec jest w stanie zjeść w krakowskim centrum w godzinach mocno nocnych.
Bynajmniej nie jestem jednym z tych, którzy kebaby i inny fast czy street food potępiają dla samej zasady, choć niestety wiem z jakich składników (przede wszystkim mięso mam tutaj na myśli) one powstają. Jednak wierzę, że gdzieś tam istnieją kebaby smakowite, obfite w prawdziwe, dobrze doprawione i pyszne mięso, oraz pełne świeżutkich warzyw, na które składa się coś więcej, niż góra byle jakiej kapusty i jakieś bidne plasterki pomidora i ogórka (swoją drogą, kto wpadł ma pomysł, by do obcego kebaba dodawać rzecz tak z gruntu polską, jak kiszonego ogórka – gruntowego zresztą?).
Wierzę w niego, jak wszyscy Ci błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli, bo w Krakowie niestety nie spotkałem jeszcze kebaba naprawdę wyśmienitego. Oczywiście zdarzają się egzemplarze ciut lepsze, ale to wciąż nie jest to, co mi się marzy.
Zresztą mam wrażenie, że przez lata odkąd kebaby na naszych ulicach się pojawiły (pamiętam swego pierwszego jak dziś – na rogu Grodzkiej i Placu Wszystkich Świętych – było to dla mnie wtedy doznanie niezwykłe), kebaby strasznie zmarniały. Do tego stopnia, że obecnie praktycznie nie da się ich jeść. No dobrze, jeść się może da, ale nie ma to większego sensu.
Ale jako się rzekło, o tej 2 czy 3 w nocy wybór jest mocno ograniczony, poszliśmy więc do kebabiarni Piramida, która w przeszłości nie była taka zła i była jedną z częściej przeze mnie odwiedzanych. Niestety i oni zeszli na psy, bo kebab jakiego dostałem był absolutnie miałki i pozbawiony smaku. Wiem, że kurczak sam z siebie jakąś eksplozją doznań nigdy nie jest, jednak gdy na niewielką jego ilość przypada góra kapusty oraz rzadki jak siki sos, to całość robi się tak zajebiście daleka od wymarzonego, pysznego kebaba, jak to tylko możliwe.
I właśnie dlatego na nic innego, niż „żarło” on nie zasłużył.