Kojarzycie te, najczęściej młodociane, lasunie-tępunie, które wyznają hasło „Lans ponad wszystko” i niezależnie od pogody, na miasto zawsze ruszają z miniówie ledwie nad dupę i odsłoniętym brzuchem. Pół biedy, jeśli brzuch jest płaski a aura letnia, wtedy jest to nawet mile widziane. Jednak gdy identyczne stroje ogląda się zimą, jest to na poły śmieszne, na poły żałosne.

Do dziś żyłem w przeświadczeniu, że podobne przejawy „stylu” są domeną przedstawicielek płci pięknej. Jakież było moje zdziwienie i rozbawienie, gdy wracając do domu zobaczyłem wspaniały odpowiednik opisanego fenomenu u samców. Tutaj był to gość, który jechał kabrioletem ze spuszczonym dachem i robiący przy tym „zimny łokieć”. Ja wiem, że tegoroczna zima srogością nie powala, aczkolwiek domyślam się, że na jego miejscu nawet mnie, normalnie na to raczej odpornemu, byłoby zdziebko zimo.

I żeby to był jeszcze jakiś naprawdę wypasiony samochód, to być może bym zrozumiał. No ale nie był, a wspomnianego kolegę grzać musiał lansik i „styl”. Nie wnikam, nie oceniam, co najwyżej wyśmiewam 😉