Męczę ostatnimi czasy tego Harry’ego Pottera, męczę i wymęczyć nie mogę. Nie są to może filmy z gruntu złe, ale ich prostota, przewidywalność i infantylizm w dużym natężeniu robi się męczący. Dlatego też zanim zabiorę się na Księcia półkrwi, muszę zafundować sobie odtrutkę, nie mam jednak ochoty na głupawą komedię, mogłaby być dobra komedia sensacyjna, ale niestety jest to towar deficytowy, podobnie zresztą jak dobre sci-fi, które uwielbiam.

Ale, ale, jest jeszcze jeden filmowy gatunek, który bliski jest bardzo memu sercu, a mianowicie filmy nazywane bardzo umownie „kung-fu”. Począwszy od klasyków z Brucem Lee, czy potem Jackie Chanem (Pijany Mistrz), poprzez niezwykle piękne filmy wuxia (Hero, Dom Latających Sztyletów, Przyczajony Tygrys, Ukryty Smok), aż do rewelacyjnych, bo niezwykle realistycznych filmów z Tonym Jaa (Ong-bak), Scottem Adkinsem (Champion) czy Iko Uwaisem (absolutnie genialny The Raid), który swoją drogą zagrał też w Przebudzeniu Mocy. Są też oczywiście od czasu perełki z kontekstu trochę wyrwane, ale i tak świetne, jak Danny The Dog, czy arcydzieło, jakim jest Matrix.

Tym razem mam do wyboru Ip Mana 3 (tego z Donniem Yenem, pierwsze dwie części były wypaśne, choć i tak wolałem Ip Mana w wykonaniu Jeta Li), lub drugą część Przyczajonego Tygrysa, Ukrytego Smoka (także z Donniem Yenem oraz Michelle Yeoh, ale niestety już bez bardzo lubianego przeze mnie Chow Yun-Fata oraz uwielbianą, przepiękną Ziyi Zhang). Zresztą obejrzę na pewno oba. Ciekawe tylko, kiedy ja znajdę czas na drugi sezon Daredevila… Ale w sumie nie będę narzekał na tę klęskę urodzaju 🙂