Dziś znów powracam do tematu bardzo bliskiemu memu sercu i podniebieniu, a mianowicie pizzy. Ale nie będzie to jakiś pierwszy lepszy, pół wstrętny placek, a włoski specjał w swej najczystszej i być może najwspanialszej postaci, a mianowicie oryginalna pizza neapolitańska.
Neapol, jak wiadomo, jest kolebką pizzy, a dla każdego niemal mieszkańca, jest tam ona rzeczą świętą. Dość powiedzieć, że o ile Włosi, będący przecież wielkimi fanami pizzy, jedzą jej średnio w roku około 20 kg, tak statystyczny Neapolitańczyk zjada jej ponad dwa razy więcej (około 45 kg).
A w czym tkwi tajemnica? Jak się okazuje, nie ma żadnej tajemnicy! Ciasto to po prostu kombinacja czterech, prostych składników – mąki, drożdży, wody i soli. To właśnie z nich powstaje aromatyczne, lekko gumowate i łatwo przesiąkające ciasto i to właśnie na nim układa się składniki – nie za dużo i najwyższej jakości. Najważniejsza zdaje się tutaj mozzarella z bawolego mleka, bez której pizza neapolitańska nie istnieje. Zdawać by się mogło, że równie nieodzowne są pomidory (pomidory, a nie jakaś pomidorowa, pozbawiona smaku i lekkości, papka), w końcu to one składają się na klasyczną pizzę Margheritę, ale pizza neapolitańska i bez pomidorów radzić sobie potrafi świetnie.
Oczywiście pizza taka nijak się ma do dzisiejszego zdjęcia, które kojarzy się niestety dość jednoznacznie z bułowatym ciastem do przesady obłożonym wątpliwej jakości składnikami, ale niestety, jak Gwiezdne Wojny są genialne i ukochane, tak z prawdziwą pizzą (nie mniej genialną i ukochaną) jakoś im nigdy po drodze nie było.
Dlatego też cieszę się, że są miejsca takie jak krakowska restauracja Nolio, która jako jedyna posiada certyfikat potwierdzający neapolitańskość serwowanej przez nich pizzy (to właśnie na imprezie odebrania owego certyfikatu dziś byłem), która, co prawda, ze Star Wars wspólnego nie mają nic, ale z najlepszą pizzą w mieście już całkiem sporo.