Ech, coś mi ostatnio humor nie dopisuje. Najpierw z przemęczenia (nie jestem jedną z tych osób, którym intensywny wysiłek fizyczny podnosi poziom endorfin), następnie przez pracę i jej nawał, złośliwość przedmiotów martwych i felerność Ikei, a w końcu to, że od dawna już nie byłem na basenie i w saunie. Dziś miałem już iść, nawet specjalnie w tym celu pojechałem na rowerze do pracy (znacząco ułatwia on i skraca czas dotarcia na basen), niestety skończyło się tak, że zamiast relaksować się ciepełku, jechałem totalnie przemoknięty i przemarznięty w śnieżycy.
Nic więc dziwnego, że odczuwam naglącą potrzebę poprawienia sobie humoru, niestety zdaje się, że nie będzie to takie łatwe. Skąd wnoszę, że nie będzie to takie łatwe? Cóż, pierwszą linią obrony przez kiepskim humorem zawsze były słodkości, niestety zgodnie z postanowieniem, te jeść mogę tylko w weekendy, więc odpada. Jedzenie inne niż słodkie też z reguły pomagało, ale niestety teraz nie wiem nawet, co mi się chce (pomógłby zapewne Hot-Dog z kiełbaską leszczyńską, którego zrobiłem sobie parę dni temu, ale niestety nie mam skąd wciąż odpowiedniej bułki).
Pomagają mi też o dziwo zakupy (wiem, wiem, jak baba), aczkolwiek nie byle jakie zakupy. Powinno być to kupowanie jedzenia (na to w chwili obecnej trochę za późno), albo jakichś starwarsowych gadżetów. Pomyślałem o koszulkach, ale do OtherTees się trochę zniechęciłem przez słabą jakość ich koszulek, a na ememe.pl, gdzie z jakością jest dużo lepiej, nie ma żadnych pociągających mnie wzorów. Coś innego niż ubranie, to już albo grubsze wydatki, albo rzeczy, które raczej humoru mi w wystarczającym stopniu nie podreperują. Poprawił by go na pewno miecz świetlny, o którym pisałem niedawno (o, tutaj >>), ale to, nawet jeśli się zdecyduję, melodia przyszłości, a mi ratunku potrzeba na gwałt.
Co mi pozostaje? Jakaś głupawa komedia, czy ukochane Californication (kiedyś ten serial był jedyną rzeczą, która utrzymywała mnie na granicy i nie pozwalała zapaść w głęboką depresję)? Hmm, może, może, ale mnie to nie przekonuje. Alkohol? Nigdy w życiu, tym bardziej, że nie mam pod ręką żadnego słodziutkiego likierku, które tak lubię. Seks? Hmmm, to już bardziej obiecujący kierunek, ale o dziwo to też nie jest chyba to, co mój humor poprawi nie dość, że skutecznie, to jeszcze na nieco dłużej. Ale innych pomysłów brak, więc pewnie jeszcze czas jakiś pozostanę niepocieszony i skwaszony. Ale wcześniej czy później zawsze przechodzi.
No a jakie są Wasze sposoby na poprawianie sobie humoru?