Trudno chyba o gorszy ból, niż ten, kiedy z całej siły przywalimy małym palcem u nogi o kant łóżka (no dobra, jest kilka sytuacji rodzących nawet większy ból, ale musiałem tak zacząć, żeby było dramatycznie), co niestety poznał chyba każdy z nas. Ja w dniu wczorajszym przekonałem się, że ból po przywaleniu środkowym palcem u nogi w metalową sztachetę na balkonie jest jedynie ciut mniejszy. Co gorsza, palce środkowe na uderzenie są najwyraźniej dużo mniej odporne, gdyż dziś, dzień po, nabrał on barw, które palcom zupełnie nie przystoją.

Ale nie będę się tutaj nad sobą użalał, bo jak widać przeżyłem, no i twardym trza być nie miętkim. Aczkolwiek jedna rzecz mnie odnośnie całej tej sytuacji mierzi, a mianowicie zaburzona symetria mych stóp. Owszem, wiem, że brzmi to dość durnie, ale ja od zawsze do symetrii miałem słabość i działała ona na mnie kojąco. Podczas gdy jej brak nie daje mi nigdy spokoju. Pomyślałem więc, że może trzeba by i drugą stopą skopać balkonową barierkę, aczkolwiek myśl ta opuściła mnie jeszcze szybciej, niż przyszła, a myśl o tym, by samemu zadać sobie ból jest dla mnie o niebo bardziej nie do przejścia, niż jakieś drobne zaburzenie symetrii.

Dlatego też nie nadawałbym się na bohaterów kina akcji, którzy niemal bez mrugnięcia wypalają sobie rany, wydłubują kule, czy nastawiają złamane członki. Jeszcze gorzej jest, gdy przypadkiem oglądam filmy typu Piła (skądinąd pierwsza część naprawdę mi się podobała), gdzie ludzie „zachęcani” są do spektakularnego i wymyślnego samookaleczania się, podczas gdy ja nie byłbym sobie chyba nawet zastrzyku zrobić. Jednak najbardziej „bolesna” rzecz, jaką można oglądać, to transmisje meczów (najczęściej koszykówki) i powtórki, ze zbliżeniem, sytuacji skręcania sobie nóg. Znam ten ból aż za dobrze i być może dlatego, i mówię to bez odrobiny przesady, nie jestem w stanie na coś takiego patrzyć.

I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy dzień, boleśnie świadom, że jutro czeka mnie walka z zakwasami…