Tytuł: Kanan 010
Scenariusz: Greg Weisman
Rysunki: Pepe Larraz
Historia: First Blood, part IV

RECENZJA KOMIKSU - Kanan 010

Okładka komiksu Kanan 010

Zbliżając się do końca serii, Kanan otrzymał bardzo przyzwoity numer. Kiedy szturmowcy przystępują co ostatecznego ataku na zabunkrowaną w centrum medycznym załogę Ducha, Kanana (wciąż spoczywającego w zbiorniku bacta) nawiedzają kolejne wspomnienia z czasów Caleba Dume’a.

Tym razem dotyczą one trzeciej bitwy o Mygetto, którą Generał Grievous uczynić pragnie ostatnią dla Depy Billaby i jej młodego padawana. Do ostatecznej konfrontacji jednak jeszcze nie dochodzi. Młody Caleb odbiera natomiast kolejne, bolesne, lekcje o wojnie i poświęceniach jakich wymaga; oraz już nie tak bolesne, o byciu jedi. Dalej buduje się też jego więź z towarzyszami z oddziału, którzy choć ciałem są już dorosłymi klonami, ustępują mu faktycznym wiekiem i chyba właśnie dlatego padawan mistrzyni Billaby i klony tak świetnie się dogadują.

W numerze poznajemy także Fenn Rau, dowódcę mandaloriańskiego Szwadronu Czaszek, który pragnie pokazać, że nie wszyscy mandalorianie zapomnieli, co znaczy honor i dotrzymywanie swych zobowiązań. Postać na tym etapie dla samej fabuły wydaje się nie mieć większego znaczenia, ale w przyszłości Kanana odegrać może niemałą rolę (o tym będzie jeszcze okazja niebawem napisać).

Nie jest to jedyna nowa postać na scenie, której układ zaplanował Grievous, a jego droidy bojowe wykonały z niespotykaną jak na tę formację, skutecznością, bo gdy Depę Billabę czeka nieunikniona konfrontacja ze złowrogim generałem-cyborgiem, Caleb także będzie mieć ręce pełne roboty, a wynik jego walki wojownikiem kage’ów – pułkownikiem Coburnem Searem – pozostaje niewiadomą, tym bardziej, że ten ostatni w swym pełnym rynsztunku bojowym wygląda naprawdę kozacko!

Dlatego też z niecierpliwością czekam na konkluzję historii „First Blood”, która może być niczym wisienka na torcie, którą stanowi seria Kanan. Bo o ile już ten numer był, jak pisałem, naprawdę dobry i znalazł idealną równowagę pomiędzy szaleńczą akcją, a aspektami fabularnymi, tak kolejny może być i mam nadzieję, że będzie, prawdziwą gratką dla wielbicie epickich pojedynków! No i nie można też zapomnieć o załodze Ducha, która także znalazła się w nie lada opresji.

Biorąc to wszystko pod uwagę i może trochę na zachętę (oraz jako samospełniająca się przepowiednia dotycząca kolejnego numeru), Kanana 010 oceniam na 8/10.

A więcej recenzji znajdziecie tutaj >>
W tym także tekst o poprzednim numerze serii Kanan >>