No i znów na zegarze dobrze po 22, a ja dopiero teraz znajduję chwilkę czasu, by podzielić się ze światem (a raczej bardzo niewielkim jego wycinkiem) przemyśleniami wszelakimi i okrasić je odrobiną Mocy i Gwiezdnych Wojen. Sytuacja ta stała się w sumie w ostatnim czasie nagminna, a wynika ona tyleż z braku weny, bo z niedoboru czasu.

Kiedyś było zupełnie inaczej, miałem czas na pracę, na regularną realizację głównej pasji, a i na te poboczne się czas znajdywał. Był też czas na spotkania z przyjaciółki, granie nie tylko w siatkę, ale i kosza, ja wypad do knajpy czas się potrafił znaleźć. Nawet czas na przygodę bywał…

Dziś w mojej głowie wciąż kłębi się mnóstwo pomysłów, planów, godnych realizacji projektów oraz sposobów na poprawę tych trwających. Chętnie też spotkał bym dawno niewidzianych znajomych, za którymi już trochę tęsknię. Pograłbym w planszówki i karcianki, poganiał za piłeczką na korcie tenisowym, pogotował coś, bo i tego ostatnio robię dużo mniej. Nie mam czasu na sen, nie mam czasu na seks… Nie no, na pewne rzeczy czas jednak zawsze się znajdzie, ale niestety na tak wiele innych go brakuje i właściwie nie wiem, którędy on tak wycieka i gdzie podział się ten tak zwany międzyczas…

A wracając do Czasu na przygodę (Adventure Time), to nie rozumiem fenomenu tej bajki i zachwytów nad nią. Jak dla mnie niewiele się ona różni od przerażająco durnej papki serwowanej dzieciom na okrągło i sprawiającej, że każde następne pokolenie jest coraz bardziej odmóżdżone. Strach się bać, co będzie, gdy pokolenie dzisiejszych dzieciaków zacznie dorastać.