Stało się, stało się to co musiało się stać. O tak, musiał przyjść w końcu ten dzień, kiedy nie można było dłużej odwlekać rzeczy takich, jak zmywanie naczyń (ze zlewu zaczęło się wysypywać), odkurzanie (zacząłem się potykać na co większych kupach brudu), ścieranie kurzu (no dobra, tutaj ściemniam, bo od zawsze ścieranie kurzu uważam za bezzasadne, w końcu nie ma go co wzbijać, skoro sobie spokojnie leży), czy kompleksowe „chlorowanie” łazienki (tutaj nie ma miejsca na półśrodki).
Dlatego postanowiłem zewrzeć poślady i po pracy, zamiast na basen rzuciłem się (a raczej rzucę się za chwilę) w wir sprzątania. Oczywiście warunkiem koniecznym jest uwinięcie się ze wszystkim w godzinkę, bo potem znów mecz. No ale z Mocą po mojej stronie nie może mi się nie udać 🙂
A zatem komu w drogę, temu szczotę…