Ruszyła sprzedaż biletów na Przebudzenie Mocy i od razu pobite zostały (i to w jakim stylu) wszelkie rekordy w tym zakresie. Czy przesądzona jest zatem detronizacja Avatara, jako najbardziej dochodowego filmu wszech czasów? Choć specjaliści i analitycy są ostrożni, ja jestem przekonany, że jeśli film jest chociażby niezły, to rekord Avatara nie ma żadnych szans.

Ale czy jest to takie ważne? I tak, i nie. Z jednej strony Star Wars, to coś więcej niż film, coś znacznie więcej, niż słupki w box office i miliardy dolarów na koncie. Z drugiej strony nikt nie jest chyba tak naiwny, by myśleć, że Disney kupił Lucasfilm, bo jego włodarze są wielkimi fanami Gwiezdnych Wojen. Kasa musi się zgadzać, a ja tego właśnie im życzę!

Nie jestem jednym z krzykaczy nawołujących do bojkotu Przebudzenia Mocy i hejtujących nowy kanon, bo to skok na naszą kasę! Owszem, Disney robi to wszystko, by zarobić, ale jeśli oznacza to, że tchną w Star Wars nowe życie, to ja jestem za i z radością oddam im moje pieniądze. Bo nie oszukujmy się moi drodzy, przez ostatnie lata pod banderą Lucasfilm, Gwiezdne Wojny zaczęły popadać w marazm i wegetację. Owszem, wychodziły książki, pojawiały się komiksy, ale i jedne i drugie trafiały tylko do zagorzałych fanów, którzy nie pogubili się jeszcze w zawiłościach i ogromie starego kanonu. Co kilka lat pojawiały się też plotki, że planowany jest serial aktorski, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło.

I dopiero gdy Disney zabrał się do roboty, zaczęło się dziać! Nie będę zatem płakał za starym kanonem, bo jego odejście oznacza nowe, świetne filmy, seriale (szczególnie mocno kciuki trzymam za współpracę z Netflixem) oraz całą resztę. I niech malkontenci nie myślą, że dawniej Lucasfilm nie dybał na ich kasę – robił to jak najbardziej, tylko w sposób leniwy i niemrawy – odcinając tylko kupony od minionej sławy.