Finały koszykarskiej ligi NBA trwają w najlepsze, więc najwyższy czas, by pojawiło się coś w tym temacie. Co prawda minęły już czasy, gdy podczas finałów oglądałem na żywo każdy mecz (zważywszy, że rozpoczynają się one koło 2-3 w nocy czasu polskiego, to było to w sumie nie lada wyzwanie), ale rozgrywki wciąż śledzę z dużą uwagą. Mam też oczywiście swoich faworytów. Największymi moimi ulubieńcami są obecnie LA Clippers, ale niestety po epickiej wygranej z San Antonio Spurs i równie epickiej wtopie z Houston Rockets, skończyli swoją przygodę z play-offami. Na końcu na placu boju pozostały tylko dwie drużyny – Clevlend Cavaliers i Golden State Warriors. Na szczęście tych ostatnich też całkiem lubię (jeszcze od czasów Chrisa Webbera, Tima Hardaway’a czy Chrisa Mullina), także tego – GO WARRIORS!