Stało się! Pierwszy raz od lat przynajmniej trzech się ogoliłem! Tak całkiem, na zero, no przynajmniej na twarzy.
Na szczęście nie wyglądam tak, jak ogolony Chewie, bo choć nowy image jest bardzo różny od starego, to przede wszystkim mnie on odmłodził, choć nie tak bardzo, jak kiedyś. O ile dawniej ogolenie czyniło ze mnie późnego nastolatka, tak teraz powróciłem do lat powiedzmy 25.
A dlaczego to zrobiłem? Odpowiadając hurtowo na najczęstsze pytanie ostatnio – nie, nie przegrałem zakładu. Zrobiłem to dla jednego z naszych psów. Biedna Mariolka (tam się wabi) nadal bardzo się mnie boi, a po wizycie drugiej behawiorystki powstała teoria, że mój zarost zdecydowanie nie pomaga, gdyż wykolejeniec, który ją krzywdził także prawdopodobnie miał brodę. Dlatego też, by maleństwu pomóc, postanowiłem się odmłodzić. I muszę powiedzieć, że tak jakby widać pewne nieśmiałe symptomy niewielkiej poprawy, więc już było warto.
A tak z beczki zupełniej, zupełnie innej – dziś kolacja, a przynajmniej jej cząstka upłynęła pod znakiem kuchni fusion, której kwintesencją musi być kiełbasa wiejska (dobra taka, prosto od chłopa) w tempurze. Eksperyment tyleż odważny, co niestety nieudany, bo kiełbasa dużo lepsza była w formie nienaruszonej, a w tempurze niezmiennie najbardziej lubię liście szpinaku.