Tytuł: Protector of Concord Dawn

Najnowszy odcinek Rebeliantów miał dla mnie jedną, wielką zaletę. No może nie jedną, ale jedna rzecz do gustu przypadła mi w szczególności. A mianowicie fakt, iż korespondował on z ostatnim numerem komiksu Kanan (o którym pisałem tutaj >>), no ale po kolei…

Mamy naszą wesołą bandę rebeliantów, którzy nie działają już tak beztrosko i chaotycznie, jak w pierwszym sezonie, są bowiem częścią większej całości, w postaci rebelianckiej komórki. A ta ma problem, gdyż imperialna pętla zaciska się na nich coraz ciaśniej, dlatego też rozpaczliwie potrzebują nowych, nadprzestrzennych szlaków.

Sabine ma w tej kwestii pewien pomysł, jednak nowy szlak przebiegał by przez Concord Dawn – siedziby mandaloriańskiej frakcji, która nie opowiedziała się po żadnej ze stron konfliktu toczącego ich ojczyznę, do którego doszło, gdy Darth Maul zabił przywódcę Death Watch – Pre Vizslę i ogłosił się władcą. Zresztą na chwilę obecną o sytuacji na Mandalore nie wiadomo zbyt wiele, aczkolwiek może z czasem się to zmieni, ale w tym momencie nie jest najważniejsze. Najważniejszy jest Concord Dawn i jej tytularny i tytułowy obrońca – Fenn Rau. Ten sam Fenn Rau, który dowodził Szwadronem Czaszek i uratował młodego Kanana (wtedy jeszcze znanego jako Caleb Dume) podczas trzeciej bitwy o Mygetto. Zresztą nadal jest on zawołanym pilotem, który bez trudu przepędza rebelianckie siły rozpoznawcze, poważnie raniąc przy tym Herę.

Pamiętając jednak jego przeszłe zasługi, narwany z reguły Kanan, jak mało kiedy, nalega na podjęcie kroków dyplomatycznych, chcąc odwołać się do honoru i poczucia obowiązku, tak przecież ważnego dla każdego, szanującego się Mandalorianina. Jednak jest to także lud wojowników, który, jak twierdzi Sabine, pałająca rządzą pomszczenia Hery, rozumie tylko siłę, dlatego też potajemnie zakrada się ona na statek Kanana, gdy ten, postawiwszy uprzednio na swoim, udaje się na pertraktację ze swoim niegdysiejszym wybawicielem w nadziei, że nie tylko uda się zapewnić rebelii nowy, nadprzestrzenny szlak, ale także silnego sprzymierzeńca.

Koniec końców okazuje się, że ani jedno, ani drugie podejście nie jest do końca dobre, choć żadne z nich nie jest też całkiem złe.

Odcinek ten zdradza też istotne informacje na temat Sabine, która jak się okazuje, samodzielnie wykuła swoją zbroję i należy ona do Domu Vizsla, aczkolwiek niejasnym pozostaje, dlatego dowiedziawszy się o tym, Mandalorianie z Concord Dawn określają ją zdrajczynią. Miło było też zobaczyć w akcji myśliwce Szwadronu Czaszek, które nie dość, że efektowne, okazują się również bardzo efektywne.

Za wszystko to okraszone dodatkowo sporą dawką akcji, oraz za połączenie wydarzeń komiksowych i serialowych (dających poczucie, że ktoś koordynuje prace wszystkich twórców i ma na to plan) odcinek ten oceniam na 7/10, choć wciąż brakuje mi wydarzeń, które zapowiadał zwiastun drugiej części sezonu.

A w ramach ciekawostki dodam jeszcze, że pojawiły się też niezwykle interesujące plotki dotyczące sezonu trzeciego, w którym ma jakoby pojawić się Wielki Admirał Thrawn!