Dziś będzie o paleniu, czyli czymś, co jest mi totalnie i absolutnie obce, a czego zasadności dodatkowo pojąć nie mogę. W mojej rodzinie, przynajmniej tej najbliższe, papierosy nigdy obecnie nie były, o innych rzeczach nie wspominając. Jako młodzian, byłem dość nieśmiały i aspołeczny, więc negatywny wpływ rówieśników też był mocno ograniczony, a do tego nigdy nie pomyślałem, by w ten sposób dodawać sobie… właściwie sam nie wiem czego, ale co by to nie było, byłem już na tyle rozgarnięty by wiedzieć, że papierosy raczej mi tego nie zagwarantują.
A poza wszystkim innym koszmarnie mi śmierdziały, a dym nieznośnie drapał w gardło (i tym bardziej nie rozumiem ludzi palących, bo przecież i większość z nich zapachu dymu we włosach czy na ubraniu nie lubi). Nie ciągnęło mnie też do ziela i nigdy w życiu nie wypaliłem jointa. Po pierwsze dlatego, że sam proces palenia, a dokładniej zaciągania się, pozostał dla mnie tajemnicą, a po wtóre staram się świadomie nie wystawiać na działanie substancji otępiających umysł i modyfikujących procesy decyzyjne. No i jest to nielegalne, a ja jestem legalistą.
Ale czemu właściwie o tym piszę… No więc właśnie, jeśli ktoś czytał wpis wczorajszy wie, że rozważałem pójście na koncert i ostatecznie na niego poszedłem kosztem oglądania drugiej połowy meczu (patrząc na wynik była to słuszna decyzja). było bardzo fajnie, ale że skończył się o godzinie całkiem przyzwoitej, to postanowiliśmy miły wieczór sobie przedłużyć i wybrać się do knajpy vis-a-vis klubu Chicago, która zupełnym przypadkiem jest moją ulubioną spelunką i jednym z postanowień noworocznych, czyli do Jazz Rocka – miejsca, wbrew nazwie, stricte rockowego serwującego ciężkie i bardzo ciężkie granie.
Jazz Rock miał jednak od zawsze jeden problem – mocno ograniczoną widoczność, bo zawiesina z papierosowego dymu była tam tak gęsta, że niemal dało się ją kroić nożem, a maszyny do dymu były tam zawsze zbędne. Oczywiście w czasach studenckich nie stanowiło to żadnego problemu, bo liczyła się świetna muza i tanie piwo, nic z tego, że obrzydliwe (no dobra, to był od zawsze drugi problem), ale z czasem przeszkadzało mi to coraz bardziej. Z pomocą przyszedł ogólny zakaz palenia w knajpach, ale tylko pozornie, bo Jazz Rock ma też mniejszą salę, w której nigdy nic ciekawego się nie działo i początkowo to właśnie tylko ją objął zakaz palenia. Zatem chcąc sobie poskakać, człowiek i tak ubierać musiał maskę gazową.
Na szczęście w którymś momencie ktoś podjął świetną decyzję zamiany miejsc i od tego wędzarnią została sala mała, a w głównej w końcu dało się odetchnąć pełną piersią, a że zawsze zdarzały się tam miłe dziewczęta mające czym oddychać, to korzyść byłą podwójna. I od tego czasu wizyty w Jazz Rocku znów stały się przyjemnością, którą jednak serwowałem sobie bardzo rzadko. No i wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że w głównej szatni skończyło się miejsce, więc zostaliśmy oddelegowani do tej, przynależącej do sali mniejszej, zamglonej, a ja w jednej chwili przypomniałem sobie dlaczego tak nie znoszę papierochów!