Dawno, dawno temu
W odległej galaktyce…

<W uszach cisza, a przed oczami ciemność naznaczona gdzieniegdzie jaśniejszymi punkcikami gwiazd, które zdradzają, że mamy do czynienia z przestrzenią kosmiczną. A choć w tej, nikt ponoć nie usłyszy Twojego krzyku, to nagle rozbrzmiewa muzyka, i to nie byle jaka! Muzyka, która oznaczać może tylko jedno, a które samo wspomnienie powoduje ekscytację i gęsią skórkę. Ale jeśli bodaj najsłynniejszy temat Johna Williamsa to za mało, charakterystyczne, żółte napisy pełzające powoli w górę ekranu rozwiewają wszelkie wątpliwości.>

Sporo lat minęło, odkąd poznałem jedną z największych miłości mego życia – Gwiezdne Wojny. Nie było to jednak uczucie od pierwszego wejrzenia, bo pierwsze seanse, choć niewątpliwie przyniosły frajdę, w pamięć nie zapadły. Dopiero po latach, gdy jako przesiąknięty wymyślonymi, fantastycznymi światami (poznawanymi dzięki kartom komiksów, których byłem i jestem zagorzałym fanem), wchodziłem w świat gier RPG, planszówek, ale przede wszystkim gier karcianych. A że moja ulubiona właśnie w świecie SW się rozgrywała, efekt synergii sprawił, że odnalazłem swą prawdziwą miłość (może nie jedyną i nie największą, ale jednak). Sama gra dawno już odeszła do lamusa, ale uczucie do świata SW pozostało i płonie we mnie do dziś. A teraz, w oczekiwaniu na nową trylogię JJ Abramsa chyba jaśniej niż kiedykolwiek.

Ów blog jest właśnie wyrazem tej miłości, a odliczanie będące jego istotą symbolizuje niecierpliwość, z jaką oczekuję na Przebudzenie Mocy…

(Odliczanie początkowo było inicjatywą czysto fejsbukową, ale z czasem stwierdziłem, że warte jest ono czegoś więcej i przeniosłem też tutaj – stąd daty starszych postów nie zgadzają się z odliczaniem).