Jeśli ktoś Kraków i jego historię trochę zna, to pewnie pojęcia Nowa Huta nie jest mu obce. Ta dzielnica Krakowa (przez tamtejszych aborygenów postrzegana raczej jako osobne miasto) powstała wokół Huty im. Lenina (później Sędzimira), który to zakład postawiony został na najżyźniejszych glebach w okolicach Krakowa na jasne polecenie władz moskiewskich. Oczywiście to czasy, których ja sam nie pamiętam, choć mój śp. Tata projektował jeden z kluczowych działów huty, czyli tak zwany COS (Ciągłe Odlewanie Stali). Ja sam Hutę zobaczyłem dopiero pod koniec jej funkcjonowania na pełną skalę i powiem Wam, że przepływające tu i ówdzie rzeczki płynnej surówki, walcownia, czy wspomniany COS wrażenie sprawiały wielkie. Ale Huty jako dzielnicy w latach młodości nie poznałem prawie w ogóle, bo nigdy się tam nie zapuszczałem. Całą swoją wiedzę o niej czerpałem w zasłyszanych tu i ówdzie legend. Przedstawiały one Nowa Hutę, jako dzielnicę skrajnie niebezpieczną, gdzie łatwiej dostać nożem (to nie był jeszcze czas maczet czy bejzboli), niż świeżą bułkę. Była to też jakoby stolica dresiarstwa (Jak nazywamy grupę dresów? Rdzenni mieszkańcy Nowej Huty w strojach ludowych).

I kto by pomyślał, że po latach sam stanę się hutasem. Napływowym co prawda i mieszkającym na przedpolu prawdziwej, starej Nowej Huty, ale jednak. I okazuje się, że teraz jest to dzielnica całkiem przyjazna ludziom. Zielona, przestronna, a także już całkiem bezpieczna. A do tego pełna PRLowskich skansenów, o których pisać by można godzinami.

No ale po co w ogóle o tym piszę? Ano dlatego, że na Alei Róż stał swego czasu pomnik, a na nim stał Włodek Lenin, kiedy jednak wichry historii go stamtąd wywiały, w centrum Nowej Huty pojawił się inny przodownik pracy i bohater ludu. I tak oto Towarzysz Vader zajął należne mu miejsce na piedestale.