Część 7: Sny i szaleństwo

Mając w pamięci, jak wyglądały dwa ostatnie odcinki wszystkich seriali wchodzących w skład Mandoverse, wiele sobie obiecywałem po przedostatniej części Ahsoki. I chyba po części przez te oczekiwania, Sny i szaleństwo mnie nieco rozczarowały.

Skromny przedfinał

Mój główny zarzut wobec odcinka, to jego mały rozmach (jeden z naszych redakcyjnych kolegów bardzo trafnie określił cześć 7 mianem odcinka skromnego). Absolutnie nie twierdzę, że coś musi wyglądać jak film Micheala Bay’a, by być godne wstępu do wielkiego finału, ale lubię, jak przedstawiane wydarzenia mają jakąś wagę, postaci stawiane są przed ciężkimi próbami czy wyborami, a stawki idą dramatycznie w górę. Tutaj nic takiego nie zaobserwowałem. Owszem, były interesujące i bardzo udane momenty, było też sporo akcji, ale wszystko to bez większych konsekwencji i emocji, które poniosłyby widza do finału, by tam jeszcze je spotęgować.

Na obronę Ahsoki powiem też, że w tym serialu akcja i emocje i tak zostały rozłożone znacznie równomierniej, niż w trzech sezonach Mandalorianina, czy Księdze Boby Fetta. Może to dlatego twórcy nie mieli potrzeby uczynić przedostatniego odcinka bardziej epickim, tym niemniej jakieś konkretniejsze fabularne postępy na tym etapie też by nie zaszkodziły.

Ezrabine

Niezaprzeczalnym plusem odcinka, był dla mnie Ezra. Nie tylko uważam casting Emana Esfandiego za trafiony w punkt, ale także jego postać została rozpisana chyba najzgodniej z animowanym oryginałem. Ezra jest chyba jedynym, może poza Chopperem, w przypadku którego nie doświadczyłem dysonansu poznawczego, bo okazał się dokładnie taki, jakim go zapamiętałem. Cieniem na tym wizerunku kładzie się tylko jego akcja z mieczem świetlnym, ale cóż, może okaże się, że jest w tym jeszcze jakiś głębszy sens.

Bez zarzutu jest natomiast jego interakcje z Sabine (mam nadzieję, że jednak Ezra jej jako siostry postrzegać nie będzie). Szczególnie udana okazała się cała ich konwersacja, która doskonale oddała ich relację, ale także w sposób wiarygodny i interesujący poprowadziła temat co istotniejszych kwestii.

The Baylan Show

No ale koniec końców, to znów Baylan okazał się najjaśniejszym punktem całego odcinka, także dlatego, że właściwie tylko jego status quo uległo znaczącej zmianie. Co prawda nadal nie wiemy do czego tak naprawdę dąży były Jedi, jednak w żaden sposób nie umniejsza to jego występowi. To znów jego kwestie najbardziej zapadały w pamięć (a przecież konkurenta w osobie Thrawna ma naprawdę godnego), a i scenę akcji z jego udziałem oglądało mi się najlepiej (nawet mino tego, że jego styl walki nie był już tak charakterystyczny). Boję się tylko, że wobec faktu, że główna (w teorii) linia fabularna nie posunęła się zanadto do przodu, to Baylan na zakończenie swojej historii dostanie mniej czasu, niż bym sobie tego życzył.

Mimo to mam nadzieję, że Dave Filoni i spółka staną na wysokości i zaserwują nam finał, którym jeszcze na długo po jego premierze będziemy się ekscytować i który będzie zaledwie wstępem do czegoś znacznie większego. Czego sobie i Wam życzę.

POPRZEDNIE RECENZJE

A tutaj piszemy o poprzednich częściach: