Część 6: Bardzo, bardzo daleko
Stało się, stało się to co miało się stać śpiewał kiedyś Kazik, a dziś zaśpiewać mógłbym i ja, bo choć bałem się, że szósty odcinek może okazać się zapychaczem, to ostatecznie zdecydowanie nim nie był, a akcja przeniosła się…
Bardzo, bardzo daleko
Czekaliśmy na to bite 5 odcinków, a kiedy to w końcu nastąpiło, to inna galaktyka, może nie tyle rozczarowała, co nie okazała się tym, czego oczekiwałem. A może i czułem rozczarowanie, w końcu miesiąc czekaliśmy na wyprawę w nieznane, wyobrażając sobie najprzeróżniejsze cuda i dziwy, które czekać nas będą u jej kresu, podczas gdy rzeczywistość okazał się do bólu zwyczajna.
Fabularnie może nie jest to nic karygodnego, ale do speców od scenografii, to już zarzuty mam niemałe, bowiem nowa planeta okazała się skrajnie nieciekawa i zupełnie nieprzystająca na przykład do prześlicznego Lothal. Także tubylcy zamieszkujący ten świat nie zrobili na mnie wielkiego wrażenia. Nie wiem czemu, ale spodziewałem się, że inną galaktykę zamieszkiwać będą istoty bardziej zapadające w pamięć.
Aczkolwiek kto wie, może Peridea skrywa jeszcze tajemnice, które czekają na odkrycie i które w 100% spełnią moje oczekiwania.
Nowe twarze
No ale przecież to nie pojawienie się nowych obcych, nowej planety czy nawet nowej galaktyka było najważniejsze. Wszak w serialu pojawiły się postaci, na które czekaliśmy od dłuższego czasu. Ale tutaj mam trochę mieszane uczucia, bo o ile jeden z nich wejście miał świetne i z wielką przyjemnością się go słuchało (przynajmniej w oryginale, bo w polskiej wersji gwiazdorski dubbing brzmiał dla mnie komicznie), to patrzyć na niego było już trudniej. Drugi z kolei wyglądał świetnie, ale z kolei jego aktorski debiut był już trochę pozbawiony klimatu i emocji.
Na pocieszenie został fakt, że fabularnie jeszcze jako tako się to trzyma i ciekawi mnie, jak postaci te zostaną poprowadzone i jakie interakcje będą mieć z wcześniej poznanymi bohaterami.
Stara gwardia
Przechodząc dalej muszę przyznać, że mogłem być trochę zbyt surowy w ocenie debiutujących w tym odcinku postaci (bo naprawdę cieszę się, że się w końcu pojawiły), ale jest to zapewne spowodowane tym, że zdecydowanie najlepiej wypadli bohaterowie, których już poznaliśmy. Profesor Huyang rolę tym razem odegrał niewielką, ale jego występ był przeuroczy i intrygująco niejednoznaczny, a „dawno dawno temu w odległej galaktyce” już zawsze będzie czytane jego głosem (przynajmniej w mojej głowie).
No i dochodzimy w końcu do największej gwiazdy Ahsoki, czyli Baylana Skolla, za którym po jego jednoodcinkowej absencji, zdążyłem się bardzo stęsknić. Co ciekawe, dalej nie wiemy w gruncie rzeczy nic na temat jego planów, a i motywacje pozostały bardzo niedookreślone, jednak z każdym odcinkiem staje się on postacią coraz bardziej złożoną i coraz trudniejszą do jednoznacznego skategoryzowania, a tym samym coraz bardziej intrygującą. Przekonuję się też po raz kolejny, że nieodżałowany Ray Stevenson stworzył jedną z najlepszych kreacji w swojej karierze i jednego z najbardziej magnetycznych bohaterów Gwiezdnych wojen wszech czasów. I choć bez Raya nie będzie to już to samo, to mam nadzieję, że w ten czy inny sposób Baylana dostaniemy znacznie więcej już nie tylko w Ahsoce.
Podsumowanie
Pomimo moich początkowych narzekań, stwierdzam, że dostaliśmy kolejny, bardzo dobry odcinek, który fascynuje i skłania do snucia różnego rodzaju domysłów i teorii. Doskonale sprawdziła się też aura tajemnicy i mistycyzmu oraz liczne nawiązania do starożytności i mitologii. Nie może dziwić tym samym fakt, że po raz kolejny na nową odsłonę przygód Baylana i Shin (to duet bez porównania lepszy, co Ahsoki i Sabine) czekam z ogromną niecierpliwością.
POPRZEDNIE RECENZJE
A tutaj piszemy o poprzednich częściach: