Gdy byłem mały, bardzo chciałem pojechać do Skandynawii. Nie wiem właściwie dlaczego, aczkolwiek mogę domniemywać, jak działał podówczas mój mózg i podświadomość. Z jednej strony mój tata jeździł tam praktycznie co roku do pracy i zawsze przywoził nam potem mnóstwo fajnych rzeczy, więc doszedłem do wniosku, że musi tam być fajnie. Któregoś razu zabrał on tam w ramach wakacji moją siostrę, więc i ja chciałem pojechać. Zresztą jakikolwiek wyjazd zagraniczny był w tamtych czasach nie lada wydarzeniem i przywilejem, który gwarantował szacun pod blokiem na następnych kilka miesięcy.

Kojarzyłem też, choć mgliście (bo i mnie wtedy takie rzeczy nie interesowały) istnienie głośnego filmu 300 mil do nieba, w którym to para młodych chłopców pragnie uciec do Szwecji chowając się pod tirem. To pewnie też sprawiło, że utwierdziłem się w przekonaniu, że taka Szwecja musi być fajna i warto by ją odwiedzić (tym bardziej, że klimat też ma bardzo sprzyjający).

Minęły lata, a ja moich pragnień o wyprawie do Szwecji nie zrealizowałem, aczkolwiek patrząc już na to bardziej trzeźwo i racjonalnie, aż tak mnie też tam już nie ciągnie.

Oczywiście są rzeczy, które mogą się tam podobać, począwszy od aspektów bardzo praktycznych, jak znacznie zdrowszy klimat i ogólny dobrobyt, poprzez wolność i otwartość seksualną, oraz występujące ponoć dość powszechnie piękne, cycate, blond Szwedki, aż do towarów eksportowych kraju Trzech Koron – ryby wszelakie (głównie śledzie), samochody czy banki. No i są jeszcze meble…

… ale szwedzkich mebli ja szczerze nie znoszę! Gdy słyszę „Ikea” robi mi się niedobrze, a od ich wyrobów staram się być zawsze tak daleko, jak się tylko, bo wystarczająco często mnie one zawodziły i rozpadały się w najmniej odpowiednim momencie. Niestety nie zawsze się da, a darowanym meblom nie wypada producenta wypominać. I tak właśnie skończyłem z jakimś ikeowskim badziewiem w kuchni, która z mozołem odświeżana była  i remontowana przez większą część zeszłego tygodnia. A gdy już wszystko było gotowe, można było w końcu trochę odpocząć i nacieszyć się nową, funkcjonalniejszą i estetyczniejszą kuchnią, Ikea i jej gównianość zaatakowała! Atak przybrał dość drastyczną formę szafki, która nie wytrzymała naprawdę niewielkiego obciążenia i z wielkim hukiem (dosłownie i w przenośni) spadła ze ściany siejąc przy tym nie małe spustoszenie.

Na pocieszenie pozostał jedynie fakt, że choć straty w sprzęcie były spore, to udało się ich uniknąć wśród zwierząt domowych i ludzi (choć oczywiście straty moralne były i są ogromne). Tym niemniej wydarzenie to utwierdziło mnie w przekonaniu, że jakkolwiek tanie by meble w Ikei nie były, i tak będą to pieniądze wyrzucone w błoto i ja z tą firmą więcej nic wspólnego mieć nie chcę!