Dziś będzie wpis muzyczny, bo choć pisałem już o tym nie raz, to z reguły skupiałem się na rockowych i hard rockowych aspektach mych upodobań. I choć w żaden sposób się z nich nie wycofuję, to blues jest też czymś, co uwielbiam. Może nie ten najbardziej klasyczny, dołujący, pesymistyczny blues, ale ten bardziej żywiołowy i energetyzujący, przy którym nawet największym drętfusom nogi zaczynają chodzić w rytm muzyki.

Dla mnie wszystko zaczęło się od filmu Blues Brothers i choć bardzo nigdy do końca fascynacji blusem nie zgłębiłem, to gdy tylko nadarza się taka okazja, ruszam na jakiś minikoncert. A piszę o tym dlatego, że jakiś czas temu, w sumie zupełnym przypadkiem, trafiłem do stosunkowo nowego, krakowskiego klubu Chicago, stylizowanego na Wietrzne Miasto lat 20′. A że muzycznie króluje tam jazz i właśnie blues, to miejsce od razu przypadło mi do gustu. Za pierwszym razem trafiłem tam na bardzo ciekawy koncert i obiecałem sobie to powtórzyć! A że dziś grają tam Vinyl Rhythm, to mam nadzieję to zrobić. Co prawda może być trudno pogodzić to z meczem szczypiornistów, ale może się uda 🙂